Miałam tą siłę, aby zawalczyć o swój azyl, o swoich ludzi, bo tą siłę dostałam w domu rodzinnym. Zawsze wspierana, zawsze akceptowana, zawsze bezpieczna.
Cokolwiek by się działo. A szukałam, jak szalona, błędy popełniałam. Często płakałam, przez koleżanki/przyjaciółki, czasem przez kolegów. Dokonywałam nietrafnych wyborów, myliłam się, ufałam nie temu kto był tego wart. Ale silna byłam wciąż. Tą siłą była wiara we mnie, w moje możliwości, w to że jestem dużo warta. Że nie liczy się ile błędów popełnię, liczy się jakie wnioski z tego wyciągnę.
Teraz, Ich mam, swoich ludzi. Rodzinę i przyjaciół. Wąskie grono. Nie wpuszczam tu każdego. Już nie. I tylko Oni są ważni. Ich opinia, ich wiara we mnie, ich bezinteresowność, ich znajomość mnie od dawna. Przed Nimi nie muszę nikogo udawać, nie muszę uważać na słowa, na gesty. Oni nie próbują wykorzystać znajomości ze mną do swoich celów.
I tak. Dzisiaj mogę powiedzieć, że było warto. Warto było uronić niejedną łzę. Warto było obgryźć paznokcie do krwi. Warto było. Bo dzisiaj moja siła tkwi w Nich.
Dzięki temu codziennie budzę się z tym optymizmem wypisanym w kącikach ust. I mam taki rytułał swój, gdy otwieram bramę. Zatrzymuję się na chwilę i patrzę, na wschodzące słońce, na niebo, czasem szybko przemknę tylko gdy deszcz zacina.
Codziennie idę do pracy z uśmiechem. Bo ją lubię. Bo ją wybrałam świadomie. Nikt mnie do tego nie zmuszał, nikt mi tej pracy nie załatwił, nie mam u nikogo długu wdzięczności.
Dzięki temu codziennie mam siłę pchać mój rodzinny wózek. Mam energię dla całej trójki dzieci. Mam chęć do zabawy, do wspólnego gotowania. Mam luz na bałagan, na porozrzucane zabawki, na stosy prania i prasowania wciąż. Na kłótnie i spory mam siłę, czasem nawet cierpliwość. Na histerię i tupanie nóżką. Na milion spraw, które się dzieją jak tylko zamkną się za mną drzwi.
Mam siłę, żeby wieczorami wejść do pracowni. Bo to lubię, po prostu. Bo wolę to niż telewizję, czytanie książek nawet czy leżenie bez celu na kanapie. I pomimo, że czasem brakuje mi też siły, to wystarczy jeden wieczór abym zatęskniła za pracownią.
Moje życie to moje świadome wybory, zbudowane na milionie błędów i zakrętów. Dlatego nie będę Cię przepraszać za mój uśmiech na twarzy. Nie będę chodzić z głową schowaną w ramionach. Nie każ mi się tłumaczyć z tego, że nie ruszają mnie sprawy dla Ciebie tak ważne, one dla mnie nie znaczą aż tyle, abym się tym umartwiała. Nie, mój uśmiech nie zniknie, bo Ciebie to denerwuje. Serio.
Pozwalam więc moim dzieciom na popełnianie swoich błędów. Pomimo że, najchętniej to schowałabym ich w jakiejś mysiej dziurze, aby krzywdy od nikogo nie doznały, aby właśnie nikt nie spowodował że serce im się na kawałeczki rozpadnie. Ale pozwalam. Stoję tuż obok w razie czego. Ale mam nadzieję, że daję im tą siłę, którą i ja otrzymałam. Bo siedzę wieczorem i rozmawiam. I wysłucham. I nie wypowiadam tych słów, okropnych „a nie mówiłam” i nie oceniam. I czasem coś poradzę, a czasem czekam aż właśne rozwiązanie znajdą. I wiem, że pomimo popełnionych wielu błędów, mają ogromną szansę być silnymi, spełnionymi ludźmi. I nie będą za to nikogo przepraszać, bo tym nikogo się nie krzywdzi.