Nie być uzależnionym

Kiedyś to się słuchało kaset. Miałam z pięć kaset Guns n`Roses i słuchałam ich bez ustanku. W te i we wte. Czytało się wtedy Bravo i Popcorn i za każdym razem czekało się na to o kim napiszą w tym miesiącu i czyj plakat będzie. A jak był ten na który się czekało to radość niesamowita. I tapetowało się potem tymi plakatami ściany, jak wariaty. A i zdobycie tych gazet nie było takie proste, mama mi założyła taką specjalną teczkę w kiosku, zamówiła prenumeratę i pani kioskarka odkładała w tą teczkę, bo tak iść po prostu do kiosku i kupić gazetę to niemożliwe było. Jak pani zamawiała 5 na całą naszą miejscowość.

I najlepszą rozrywką na szkolnych konkursach był mini playback show. I te przygotowania. I pamiętam, jak gitarę miałam i próby do Don`t cry były, oczywiście ja byłam Slashem, wiadomo, a on na końcu tego teledysku wyrzuca gitarę w przepaść i ja na próbie też wyrzuciłam… i było po występie, bo moja gitara nie przeżyła tej próby…. i pamiętam że Madonnę wtedy udawałam w kozakach mamy… bez sensu….

I pomimo, że potem jeszcze szał był na masę innej muzyki to gunsi zostali już na zawsze na pierwszym miejscu.

Więc kiedy w styczniu kupowaliśmy na nich bilety serducho mi drżało niemiłosiernie. Że ja, że my, że na żywo…

Stare glany wyciągnięte z szafy musiały być, żałowałam jedynie że koszulki się nie zachowały…. jaki człowiek głupi był za młodu. Teraz wiem, że jakieś stare pamiątki z dzieciństwa i młodości to ja dzieciom pochowam na strych. Niech leżą w kartonach te dyplomy, koszulki, pucharki i sama nie wiem co tam jeszcze będzie dla nich w owym czasie ważne. Pochowam, nawet jak już pozapominają. Kiedyś im się przypomni to wtedy dumna wyślę Macieja na strych i im pokażemy, że oto i są te skarby ważne.

I przeżyliśmy to…. przeżyliśmy całymi nami, wpatrzeni w scenę i telebimy aż oczy bolały. Słuchaliśmy tych solówek Slasha, które świdrowały całe ciało. I darłam się na całe gardło wszystkie piosenki po kolei.

A z nami gigantyczny tłum taki sam jak my.

Nieuzależniony od social media, od telefonu, od oznaczenia znajomych i liczby lajków i komentarzy.

Tłum, z których każdy miał na sobie coś z czasów liceum… glany, koszulki, plecaki, naszywki i oczywiście bandanki, czerwone, wiązane tak jak Axl i koszule w czerwoną kratę na biodrach, obowiązkowo. I wszyscy wyluzowani, widać że dzieciaki zostawione w domu, bo tylko kontrolne telefony wykonywali czy w domu ok. I pełna kultura. Piwko i obiadek przed koncertem. I te spojrzenia i uśmiechy… wszyscy wiedzieliśmy, że za chwilę zagra dla nas nasza legenda. I nie ważne teraz czy jest zasięg. Nie ważne maile, telefony i garnitur. Teraz mamy czarną koszulkę i czerwoną bandankę. Teraz mamy znowu po te naście lat i śpiewamy Welcome to the jungle….

I jak żal było mi tych dwóch młodych dziewczyn, które stały obok mnie. One nie przeżywały koncertu, one go relacjonowały na żywo, one przeżywały ile mają lajków, ile komentarzy, coś im się oznaczanie zacinało więc ze trzy utwory z tym walczyły. To był ich dramat. One tam były, ale jakby ich nie było. One nie wiedziały czemu grają Black hole sun, nie wiem nawet czy zauważyły że to nie utwór Gunsów. One stały z nosami utkwionymi w telefonach, przez cały koncert….

Ja wiem, że to znak naszych czasów. Że selfie jest ważniejsze, że znajomi muszą doskonale wiedzieć co robimy w każdej minucie naszego życia. Że lajki to rzecz święta. Sama korzystam z social media i duża część mojego życia w jakiś tam sposób jest od tego uzależniona. I oczywiście, że się pochwaliłam że na koncercie jestem. Ale wydaje mi się, że jeszcze nie zatarłam tej granicy, że jeszcze potrafię coś przeżyć bez relacji na żywo. Że mój FB to tylko z 10% tego co się w moim życiu dziej. Wiem też, że nie do końca uda mi się uchronić moje dzieciaki przed tym całym szałem na życie w sieci, ale usilnie próbuję pokazywać im przeżywanie swojego życia bez konieczności zrobienia zdjęcia i nagrania filmiku. Czy mi się to uda? Zobaczymy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Select your currency
PLN Złoty polski
EUR Euro