Ach głowa ostatnio taka pełna różnych spraw, że aż nie wiem na czym się skupić. Wszędzie rękawy po pachy zakasane, na każdym polu i zawodowym i prywatnym. Selekcję rzeczy ważnych od błahych opanowuję po woli do perfekcji. Czym się nie przejmować zupełnie, co zostawić “na potem”, co w końcu zostawić własnemu biegowi. Nie mam na wiele rzeczy wpływu więc nie ma sensu też sobie tym zaprzątać głowę.
Wyrzucam z myśli obawy o jutro. O pieniądze, o choroby. O to czy będzie dobrze czy źle.
Wyrzucam z serca wszystkie osoby, którym na mnie nie zależy. Które nie potrafią zrozumieć, nie są zainteresowane tym co u mnie, te które podtrzymują kontakt tylko dlatego, że czegoś ode mnie chcą. Wyrzucam te które zazdroszczą, mają w nosie, nie szukają kontaktu. Nie walczę już o te przyjaźnie, które ciągle są sfochowane, pełne pretensji, nastawione tylko na branie i na własny komfort.
Nie dbam o to co ktoś o mnie sobie pomyśli, bo siedzę w piaskownicy z dziećmi w dresie i niebieskiej chustce na głowie. Bo nie mam idealnie wykończonego domu i błysku w każdym kącie. Bo spędzam czas tak jak lubię, a nie jak jest modnie.
I lżej od razu mi jest naprawdę. Lżej biegnie się przez kolejne dni. Lżejsza jestem o zmartwienia, to i sił więcej i kondycja lepsza. Balasty leżą w kuble na śmieci. Czy to mój sekret? Nie wiem. Może.
A może to, że swoje życie trzeba wybrać samemu, wtedy kocha się je do upadłego i żadne trudności trudnościami nie są. I prze się wtedy do przodu i walczy i to wszystko z uśmiechem i radością w sercu. Że walczę o moje, bo chcę bo nie traktuję tego jak walkę.
Bo czy ktoś mi kazał, narzucił te psy wszystkie paskudne? I sprzątanie po nich i troska i opieka i full obowiązków i ich potrzeb codziennie. A jednak bez nich ani rusz. I jakbym hodowlę miała zaczynać od początku, to drugi raz też bym w to weszła, z tą całą wiedzą o trudnościach i przeciwnościach. Jakbym psa żadnego nie miała trułabym i truła, że chcę mieć. Od dziecka w końcu tak miałam, że chcę pieska.
A WoodPassion? Toż świadomie w to weszłam. Po nocach siedzę, nie przed telewizorem czy z książką w ręku. Ale w pracowni, projektuję, maluję, transferuję. Odpowiadam na maile. Wrzucam posty na FB. Pakuję paczki i setki innych rzeczy jeszcze. Bo to uwielbiam, spełniam się przy tym. I dumna z tego biznesu jestem niemiłosiernie, bo to wszystko my sami, bez niczyjej pomocy. Własnymi siłami, chęciami i umiejętnościami.
I ten dom też zawsze chciałam mieć. Na wsi, z dużym ogrodem z przestrzenią i świeżym powietrzem. Dom, który dla mnie i dla moich bliskich będzie azylem.
I to może ten sekret, tego mojego szczęścia, że aż boję się o nim głośno mówić. Zalatana jestem niemiłosiernie. Ale zalatana jestem tym co kocham, co sama wybrałam i dlatego to moje zalatanie takie fajne jest .
A jednak pomimo tego wszystkie co już wiem, też potrafię się zapomnieć, zirytować niepotrzebnie, zestresować. I wtedy w przelocie łapie mnie Maciej i mówi “Zwolnij. Kocham Cię”.