I choć czasem tak zmęczona, że nie ochoczo wbiegam a raczej człapię na górę, targając ze sobą albo pranie albo stos zabawek to jednak codziennie przepełnia mnie to uczucie. I często tego dnia na wszystko nie starcza, a na jutro zostaje mnóstwo spraw z dzisiaj, wczoraj i z przedwczoraj, to to uczucie tu na górze, w nocy wciąż to samo.
Mój codzienny rytuał, którego nie umiem sobie odmówić, otwieram cicho najpierw jedne potem drugie drzwi, okrywam, bo zawsze rozkopani, caluję delikatnie w te blond włoski, stoję chwilę i słucham ich spokojnych oddechów.
I znów to uczucie. Uczucie dumy, radości, spełnienia i niesamowitej pokory i wdzięczności, że dane mi było stworzenie im tego domu, bezpiecznego ciepłego, pełnego miłości i oparcia. I że mają swoje łóżeczka, przytulanki i stosy innych zupełnie niepotrzebnych rzeczy.
I nie muszę czytać o tych dzieciach co tego nie mają, nie potrzebuję wyznań matek, które cierpią bo cierpią ich dzieci. Nie mogę wręcz tego słuchać bo przeżywam za mocno, za głęboko to we mnie drąży rysę. Nie potrzeba mi porównać mego życia do tych co mają gorzej aby docenić to co mam, aby codziennie to doceniać, aby nie narzekać, nie potrzeba mi wstrząsu.
Jakże często czytasz o nieszczęściach, chorobach, tragediach i myślisz wtedy dobry Boże jak dobrze że to nie my. A czy na codzień dostrzagasz to co masz? Czy gonisz w piętkę i narzekasz na swoje życie, pracę, dzieci rozbrykane i męża co go nigdy w domu nie ma? Zatrzymujesz się dopiero jak słyszysz o kolejnej tragedii, na chwilę.
Na zdjęciach nowa szkatułeczka – z lusterkiem 🙂