Cyklicznie co pewien czas dopada mnie dzień, w którym okazuje się że jednak mam za dużo na głowie i nie daję już rady. Chodzę wtedy poddenerwowana od samego rana i byle pierdoła wyprowadza mnie z równowagi. Drę się o wszystko. I pomimo że domownicy patrzą na mnie, jak na ufo i odsyłają na karnego jeża, abym się uspokoiła, nie pomaga. Muszę zrobic to co mi spędza spokój w głowy.
I posprzątam tę łazienkę tudzież zrobię prasowanie. Zazwyczaj to jest tylko jakaś jedna jedyna rzecz, która urasta do rangi awykonalnej i burzącej mój plan dnia i spokój ducha.
Bo przecież natura ma nie pozwala niczego pozostawić swojemu biegowi. Wszędzie muszę te trzy grosze wściubić. Wszystkiego choćby dopatrzeć. Ponadzorować. Pchnąć na odpowiedni tor i zmienić zwrotnicę. Taka szurnięta już chyba pozostanę. Taki dowódca od siedmiu boleści, co to czasem mu się wszystko ponawarstwia i pada na twarz.
I zrobię w końcu to co mnie tak mierziło. I nadziwić się nie mogę. Serio? Ta jedna, malutka rzecz była tak ważna? Tak niesamowicie niecierpiąca zwłoki, że tyle nerwów przez nią? Serio było warto pokłócić się ze wszystkimi, bo ta łazienka? Że też człowiek zawsze sobie musi wynaleźć powód do narzekań, jakby większych nie miał.
I cały czas muszę pukać się w czoło, żeby nie przejmować się tak wszystkim, że cieszyć się tylko tym że zdrowi jesteśmy i siłę mamy. Reszta tak przecież mało ważna. Tak marginalna. A dogodzić wszystkim przecież i tak nie dam rady. Zawsze znajdzie się ktoś komu moja wizja życia nijak nie będzie pasować.
A Ty ile razy rozmieniasz się na drobne? Ile razy kruszysz kopie o byle głupstwo. Tracisz energię, humor i czas. Ile razy wpisujesz w plan dnia zbyt wiele spraw, z góry przecież wiedząc że i tak wszystkiego nie zrobisz. Czy warto? Aby kurz nigdzie nie osiadł, podłoga nadawała się do jedzenia a z lodówki nigdy nie wyglądało światło. Czy warto ciągle odkładać wspólnie z najbliższymi spędzony czas. Na jutro. Tylko dzisiaj jeszcze poprasuję, umyję podłogę, skończę projekt do pracy. Jutro. Jutro synku pójdę z tobą na rower. Jutro porysujemy. Jutro spotkam się z babcią. Jutro wreszcie pójdziemy do kina i na randkę.
Ile razy to “jutro” nadeszło? Ile razy faktycznie pamiętałaś o “jutrze”? Ile razy nie odłożyłaś znowu na pojutrze?
Pukając się w czoło padam dziś na twarz. Apropo zdrowia dopadło mnie jakieś paskudne wiosenne przeziębienie i próbuję się nie poddać, chociaż walka zacięta i choróbsko się nie poddaje. Ten chustecznik przydaje się akuratnie.