W sekundę

 

 

 

Obudziłam się i w sekundę zrozumiałam, że dzieje się coś złego, w drugiej sekundzie byłam już w Jego pokoju i trzymałam Go na rękach. Dusił się. Z przerażeniem pobiegłam do sypialni budzić Macieja, w międzyczasie cały czas uspakajając Jego na rękach. Duszności ustały, ale oddech nadal płytki i niespokojny. Taki strach pierwszy raz w życiu. Nie wiedziałam co się stało, jak Mu pomóc. To nie gorączka, nie katar, nie ząbki, nie wymioty…. moje dziecko nie może zaczerpnąć pożądnie oddechu, a ja nie wiem kompletnie co robić. Czy wzywać pogotowie czy jechać do szpitala samemu. Maciej mówi, że mam jechać. Sama?! Czy on oszalał?! A jak coś po drodze Mu się stanie?!

W końcu oboje stajemy na równe nogi. Dodzwoniłam się do Mamy, obudzona przez chwilę kodowała co do niej nieskładnie mówię. Już idzie. Ja gorączkowo ubieram siebie. Dziecko. Wydaję polecenia co na szybko spakować. On cały czas męczy się przy oddychaniu. Jedziemy. Ja z tyłu, trzymam go za tą malutką rączkę i nie spuszczam z oka. Zasnął. Ale ciężko oddycha nadal.

Jesteśmy na SORze. Szybko przedstawiam sytuację, w trakcie Bartek prezentuje co go trapi. Pani w rejestracji spokojnie mówi „zapalenie krtani”. Dopiero teraz zaczynam być ciut spokojniejsza… czekamy na lekarza. Tak, to krtań, ale stosunkowo dobry stan, podajemy leki, zaczekamy jak na nie zareaguje i raczej wrócimy do domu.

Po dwóch godzinach faktycznie jesteśmy w domu. Kupuję bułki na śniadanie, wszak dopiero 8:00, masło, serki, jajka. Jak cudownie, że nie szpitalne śniadanie tylko w domu zjemy wszyscy razem.

W domu witają nas Misia i Aleks uśmiechnięci, bo przecież jest Babcia i bajki. Oboje w piżamach jeszcze, a jakże. Kuchnia tonie w słońcu. Kawa pachnie tak bosko. Bartek odpoczywa spokojnie. Starszaki dokazują przy stole. Jajecznica znika z talerzy.

I czy to nie wspaniałe, że nadal moim jedynym zmartwieniem jest ogarnięcie zmywarki, prania, sprzątania i obiadu na dzisiaj. Że jesteśmy wszyscy w domu i ten kurz i grabiebie liści i igliwia jest dzisiaj priorytetem. Boże jak to dobrze, że nie muszę patrzeć na cierpienie własnego dziecka w szpitalnej sali, a wyzwaniem dnia dzisiajszego jest tylko przekonanie pierwszoklasistki do odrobienia zadania domowego na poniedziałek.

Jakże mi lekko dzisiaj, gdy składam te rozrzucone ubrania i po raz setny zamiatam piach w wiatrołapie i łazience. Wszak to już sezon biegania dwór-dom. I nie przejmuję się tak bardzo tymi butami nieściąganymi.

Jak szybko to co codziennie burzy twój spokój i doprowadza do furii może stracić jakiekolwiek znaczenie. W jednej sekundzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Select your currency
PLN Złoty polski
EUR Euro