Bo znany to frazes jest, że warto ryzykować, kto nie ryzykuje ten nie ma. Więc wszyscy polecają ryzykować. Ja też. Szczególnie jeśli walczysz o swoje szczęście lub o szczęście najbliższych Ci osób. Tak wtedy warto.
Zmienić pracę na spokojniejszą. Rzucić wszystko i wyjechać w podróż życia. Odejść z toksycznego związku. Postawić wreszcie na swój rozwój i pójść na wymarzone studia. Zakończyć przyjaźnie, które nic nie wnoszą do naszego życia. Zacząć malować, biegać lub wyjechać do Nowego Yorku. Pójść na kawę z Nim i spróbować raz jeszcze się zakochać. Rzucić wszystko i pojechać szukać pracy gdzie indziej. Zdecydować się wreszcie na dziecko. Wziąć kredyt na własny dom. Otworzyć własny biznes….
Każdy z nas ma gdzieś tam z tyłu głowy swoje marzenia, które boi się zrealizować. Rozkłada je na czynniki pierwsze, analizuje za i przeciw i ciągle się waha. Bo najważniejszej odpwiedzi nie znamy. Nie wiemy czy nam się uda, czy gra jest warta świeczki? Czy bilans będzie dodatni? A może napotkamy na przeciwności, coś się nie powiedzie, będziemy żałować…
I szukamy odpowiedzi. Chcemy, aby ktoś nas zapewnił, że będzie tylko dobrze, że nam się uda, że żadnej porażki nie będzie. Że wszystkie nasze problemy skończą się, gdy podejmiemy tą magiczną decyzję i zaryzykujemy. Ot tak po prostu.
I zapewne tak będzie, ale musimy też być przygotowani, że coś może pójść nie tak, że nie od razu będzie cudnie.
Często otrzymuję od Was maile z pytaniami czy nie bałam się wejść w rękodzieło, rzucić dobrą pracę w korporacji, wreszcie urodzić przy tym wszystkim trójkę dzieci i jeszcze hodować psy… Bałam się, bałam jak cholera każdego, odważnego kroku, jaki podejmowałam i podejmuję. I uważam, że tylko głupcy nie czują strachu, nie planują, nie analizują… ale też trzeba faktycznie dużo odwagi aby zrobić ten pierwszy krok… bo pierwszy krok to nie wszystko.
Tak, to prawda, codziennie walczymy o swoje szczęście. Naszą siłą są nawet najmniejsze sukcesy. Przydają się one zwłaszcza, gdy nadchodzi moment zwątpienia, a nawet porażka. A przecież takie momenty też są i będą, trzeba być na to gotowym.
Bo przecież, praca spokojniejsza, bez mobbingu, może być mniej płatna, zderzysz się z niższym standardem życia. W Nowym Yorku możesz nie od razu znaleźć swoje miejsce. On nie okaże się tym jedynym. Własna firma nie będzie przynosiła kroci po pierwszym miesiącu działalności. A trudności z zajściem w ciążę pojawią się zupełnie niespodziewanie.
Wiele razy coś mi się nie udaje. Obrana przeze mnie droga to nie prosta autostrada. Czasem padam z nóg, mam ochotę krzyczeć, baaa wyć z bezsilności. Czemu o tym nie piszę? Bo to są bardzo krótkie chwile, tak ulotne. Dlaczego? Może dlatego, że mam cudowne osoby, które zostały mi dane, jako rodzina, tak jestem szczęściarą wiem. Ale też dlatego, że moja droga została wybrana świadomie, nie skupiam się na długo na porażkach, nie rozpamiętuję, nie rozmyślam, idę dalej, walczę dalej.
A tylko dlatego tak jest, że kiedyś tam podjęłam pewne decyzje i zrobiłam pierwszy krok. I idę, nie zwalniam i nawet przez myśl nie przechodzi słowo “rezygnacja”. Tego nie ma w moim słowniku.
I zawsze Wam odpowiadam, ryzykujcie, róbcie te pierwsze, drugie i kolejne kroki. Jeżeli jesteście pewni, że to Wam da szczęście to walczcie o nie.
“Wszystko się może zdarzyć,
gdy głowa pełna marzeń.
Gdy tylko czegoś pragniesz,
gdy bardzo chcesz…”
A dzisiejszy post sponsoruje kuferek dla Aliny, z aniołkami. Przecierki fioletowo-miętowe.