Bo co by to było jakbyśmy w życiu nie mieli nic do roboty… naczynia same by się uprzątały do zmywarki, obiady gotowały niepostrzeżenie i to dania na zamówienie, żelazko samo prasowało i układało gotowe ubrania w szafie, łóżka same się ścieliły i pokoje dzieci cały czas lśniły czystością, lodówka pełna non stop nie wyganiałaby nas na zakupy…. i tak zero rzeczy do zrobienia… co byśmy z tym czasem robili?
O tak już widzę całą listę tych ciągle niespełnionych przyjemności i marzeń. Tych spraw co to byśmy chcieli ale nie mamy na nie siły i czasu.
I pewnie poszalałabym jakiś czas…
Odwiedziła tych, których dawno nie widziałam, pojechała w tych parę pięknych miejsc, nakupowała, wyspałabym się….
Ale kiedy by mi się to wszystko znudziło? czy nie zatęskniłabym do tego mojego codziennego szaleństwa?
Bo gdy po całym dniu zakasania rękawów, pełnego biegu siedzę w którymś z pokoików i słucham spokojnego oddechu, a w tle o szybę bębni deszcz to wiem, że to wszystko ma sens i tworzy bardzo spójną całość.
To pranie i prasowanie non stop. Mam wrażenie, że cały czas łażę tylko z tymi koszami ze stertą ubrań, z góry znoszę brudne, na górę wnoszę czyste. Składam. Segreguję. Układam na półkach i w szufladach. Zbieram po całym domu bluzy i swetry rzucone niedbale.
Stosy zabawek przeróżnej wielkości i maści. Dosłownie wszędzie.
Głowa wielka pomieścić musi organizację naszej przestrzeni domowej. Ciągle coś planuję, analizuję, układam. Powtarzam, aby nie zapomnieć. Zawieźć, odebrać, kupić, zapłacić, ugotować, spakować, zanotować, zadzwonić, odpisać…. nie zwariować…..
I to pytanie, jak ja daję radę, jak ja to robię….
czasem z uśmiechem i spokojem w sercu, czasem z rozwianym włosem i szaleństwem w oku, czasem szybko, czasem odpuszczam, czasem nie nadążam, padam na twarz, otrzepuję się i wstaję… ale to wszystko robię, bo sama sobie to wymarzyłam, stworzyłam, tego chciałam przecież. Samotne popołudnia po powrocie z pracy i spokojne wieczory przed telewizorem to nie dla mnie. Częste wyjazdy też nie. A jak komuś pasuje co innego to nie ma takiego sajgonu jak u mnie.
Bo najtrudniej to przed samym sobą przyznać, jakie życie wieść chcemy. Na czym nam zależy, jakie elementy mają tworzyć naszą rzeczywistość. Czy chcemy wszystko pogodzić ze sobą, czy jednak lepiej mniej ale spokojniej? Czy ulec presji otoczenia, czy jednak postąpić po swojemu? Czy ryzykować szukając szczęścia? A może lepiej nie otwierać kolejnych drzwi? Jak wiele jeszcze pomysłów nasze barki dadzą radę udźwignąć?
Gdy zna się już większość odpowiedzi łatwiej wtedy z uśmiechem tworzyć codzienność. Nie irytować się na swoje życie, nie szukać wciąż nowych ścieżek, nie narzekać. Nie czekać, aż samo się wydarzy, zmieni, że ktoś za nas to zrobi, a my tylko na gotowe, skorzystamy….
Na zdjęciach zamówienie dla Hani 🙂 bo w pracowni cały czas praca wre….