Oszaleć

Ja tu chyba oszaleję czasami. Cały dzień z trójką małych dzieci potrafi z mojego mózgu zrobić sałatkę z gotowanym jajkiem, serem i majonezem. Bartek najspokojniejszy ale najbardziej absorbujący, jak się dossie to kwitniemy razem. Ja w tym czasie zabijam czas w necie, siedzę na ukochanych blogach, stronkach z wnętrzami, szukam inspiracji, przeglądam fejsa i instagrama, czytam też książki.

Najczęściej jednak w pozycji zupełnie nieergonomicznej do karmienia piersią siedzę na dywanie i bawię się klockami, lalkami, samochodzikami i innymi cudami. Jest super, dopóki Misia z Aleksem nie zaczną się kłócić o to „kto rządzi tą zabawą”. Koronnym argumentem jest „to ja się z tobą nie bawię”. Staram się, jak mogę, nie ingerować, niech sami rozwiązują swoje problemy, ale niestety na koniec i tak moja mediacja jest potrzebna. Pamiętam, gdy jako starsza siostra ciągle słyszałam „jesteś starsza oddaj/pozwól/zgódź się” i nienawidziłam tego z całego serca. Bo to niesprawiedliwe przecież było. Unikam w tych moich mediacjach, jak ognia więc tych słów choć tak często cisną się same na usta. Ciekawa jestem, jaki argument jest substytutem tego, gdy ma się bliźniaki… no więc rozdzielam te moje gnojki ze 100 razy podczas jednej zabawy, zagaduję, wymyślam kompromisy i kontrargumenty. Czasem jedynym wyjściem jest przerwa w zabawie na czytanie lub przekąskę. I idziemy z tym całym majdanem na dół, bo przecież Barbie i Monster Track też coś przekąsić muszą. W międzyczasie Bartas załadował pieluchę po brzegi i muszę go całego prawie przebrać. Jezu, czy oni nawet 5 minut nie mogą spokojnie. Zanim się z tym uwinęłam, a wprawę jednak mam, już na dole armagedon, wszystkie poduchy z kanapy poszły w ruch. Po tym wszystkim biega pies, siuśki gdzieś w kącie, bo znowu nie zdążyła na matę. Jezu że też, jak wariatka jeszcze szczeniaka sobie zafundowałam.

Dobra, posprzątałam po psie, Bartka do kołyski, zajmie się chwilę światełkami, Mela zjadła więc na sekundę lecę z nią na dwór, w końcu jakoś muszę ją nauczyć czystości w domu. Jak wracam znowu zdążyli się pokłócić o układ tych poduszek. Zwariuję jak nic…

Robię kakao, ciasteczka jeszcze są, jakiś jogurcik. Podwieczorek jak się patrzy, kroję jeszcze jabłuszko i banana. Kwitnę przed lodówką w oczekiwaniu na wybór smaku jogurcika. Okazuje się, że kakao nie, przeceż mówił, że herbatkę! Nie dam sobie już głowy uciąć, może i mówił. Robię herbatkę. Ja to kakao wypiję.

Dobra jemy, chwila względnego spokoju.

Wraca Maciej. Mężu jak dobrze że jesteś. Little help tu potrzebna. Ale ale nie tak szybko, wrócił ale musi jechać, bo coś tam znowu… oszaleję.

Idziemy na górę. Lekcje trzeba odrobić. Misia pisze, ja znowu na podłodze z chłopakami. Tym razem wyścigi… jezu czy dzieci zawsze tylko na podłodze muszą się bawić? Tyłek już mnie boli jak cholera. Dzwoni Mama (z trzeci raz już dzisiaj), na szybko słucham, bo już kolejka próśb do mnie się ustawiła. Chyba zacznę rozdawać numerki, jak w ZUSie…

Kurczę jeszcze pianino… przychodzi Mama z Nią poćwiczyć, bo ja cienka z nut jestem…no nie ten fach po prostu.

My z chłopakami w tym czasie ogarniamy kolację. Mela gania Aleksa… Aleks płacze, że mu pogryzła samochodzik jakiś… na górze dziewczyny brzdrękolą aż uszy bolą.

Kolacja. Jest Maćko wreszcie. Co za ulga. Bierze dzieci do kąpieli. Mam całe 25 minut na ogarnięcie zmywarki, powieszenie prania, zepchnięcie bałaganu w salonie, posortowanie ciuchów, odkurzenie dołu i umycie podłogi. Latam jak wariat.

Usypianie. Chwila oddechu. Dzisiaj usypiam Misię, oczywiście Bartas przy mnie. Czytam. Standardowo zapomniałam się w historii z kartek papieru. Misia już śpi. Wsłuchuję się w jej miarowy oddech i patrzę na tą jej buźkę jedyną moją. Na dole Maciej ogarnia psy, słyszę jak miski szurają po podłodze i po raz kolejny zastanawiam się, jak goldeny mogą tak szybko jeść. Bartas przestał jeść i postanowił po swojemu opowiedzieć mi swój dzień. Gurzy więc aż miło. Za oknem nadchodzi zima, deszcze i wiatr biją o szyby, pewnie okropnie zimno, bo Maciej szybko wraca ze spaceru. Dzisiaj szybkie siku i do domu.

A tutaj tak ciepło i bezpiecznie. Poprzykrywani pięknymi kołderkami, nie muszą zupełnie martwić się chłodem, wojnami i całym złem tego świata. Bo przecież gdybyśmy żyli w innym miejscu czy czasie to czy wariowałabym z powodu fochów przy jogurcie i rozrzuconych zabawek. Czy jeśli musiałabym drżeć o ich życie każdego dnia czy nie marzyłabym o tym, aby tyłek mi drętwiał od siedzenia na ciepłej podłodze, wśród lalek i dokazywań. Czy siedząc w pustym domu nie marzyłabym wreszcie by on zaczął żyć? Żeby ktoś w końcu rozrzucił te klocki, umazał czekoladą okno balkonowe i rozlał kakałko na świeży obrus. Byleby tylko było komu rozlewać. Czy nie błagałabym losu aby mieć choć to jedno dziecko, po tylu latach starań i aby miał mi kto te swetry i bluzy po krzesłach wieszać i kotlety mielone wszystkie zjeść choć na dwa dni planowałam? I żeby jedynym zmartwieniem moim była ta filiżanka, którą przyniósł brudną w momencie gdy właśnie zmywarkę włączyłam, a nie z czego ten chorendalny rachunek za prąd opłacę.

Co bym robiła gdybym była bez tego mojego całego rozgardiaszu. Oszalałabym, to pewne.

Oznaczone , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Select your currency
PLN Złoty polski
EUR Euro